Wkrótce przeznaczenie się
wypełni, Azkiel - niegdyś przywódca Serafinów, po upadku - sługa zła. Dokona
wyboru, legiony boskie lub nieliczne zastępy szatana - Semyazza. Po upływie
1810 lat, Azkiel zostanie wezwany, z powrotem stanie przed sądem najwyższym.
Bogiem. Tak Tron zdecydował, lecz… Anielska hierarchia liczy na zbawienie,
którego nie da król niebios. Azkiel to potępiona przez każde stworzenie
niebieskie zła postać, mająca na celu rozszerzanie mroku i bólu, mająca na celu
opętanie świata, pod przewodnictwem szatana. Merkawa, Kyriotetes, Exousiai nie
liczą na powodzenie w tej sprawie. Zsyłają na ziemie niezwykle niebiańskie
stworzenie, które uratuje ich królestwo przed czarną mocą, wiecznym ogniem,
śmiercią wszechświata. Tron musiał tak postąpić, nie mogli sprzeciwić się całej
radzie. Przepowiednie powiadają, że Tron zdecydował tak, by dać szanse
Azkielowi na odkupienie grzechów, powód nie jest nikomu znany. Bóg się nie
sprzeciwił. Każdy czeka na zbawienie, na cud, na niebieskie światło, niech wypełni
ono serce każdego Upadłego.
Księga II, zapiski Michaela, fragment, 200 r.n.e. 2 października
Caduto sorgono. Boskie
zastępy wariują, zostało 17 lat do wypełnienia się przepowiedni. Tysiące, setki
tysiące aniołów przeszło na złą stronę. Niezwykłe niebiańskie stworzenie się
nie pojawiło, nie ma zbawienia. Nadchodzi wojna. Wojna, której nic nie
powstrzyma.
Księga III, zapiski Michaela, fragment, 1993 r.n.e. 2 października
Cała reszta 3 ksiąg uległa zniszczeniu.
Teraźniejszość, 2 październik, 2009
- Wszystkiego najlepszego! -
rudowłosa dziewczyna rzuciła się na Gwendolyn z takim rozpędem, że ta ledwo
utrzymała równowagę, posłała Anne spojrzenie, dające jej do zrozumienia, że
lepiej by w tej chwili się zamknęła, niż później przesiedziała całą pierwszą
lekcje, w toalecie zmywając ze szkolnego mundurka jogurt pitny, który właśnie
trzymała w dłoni.
- Przepraszam! Wiem, że mówiłaś mi, żeby ten dzień
był zwyczajny jak każdy inny, ale nie mogłam się powstrzymać. Kupiłam ci
malutki prezent, ale myślę, że naprawdę ci się spodoba, dam ci go po szkole. -
powiedziała, po czym objęła przyjaciółkę ramieniem. - I nie zamartwiaj się już
tak!
Ale jak miała się nie zamartwiać? 2 października
każdego roku były najgorszymi dniami w jej życiu. Znowu to przeczucie, że coś
się stanie, bo zawsze coś się działo. Wypadek samochodowy, śmierć jej babci,
poronienie jej matki.
Na szczęście miała kogoś,
kto pomógł jej z tym wszystkim sobie poradzić. Anne była o rok starsza od
Gwendolyn, Poznały się w podstawówce, na szkolnym konkursie biologicznym,
kiedy to obie podawały sobie złe odpowiedzi. Kilka tygodni po ich wojnie, nagle
stały się koleżankami, a później przyjaciółkami. I tak jest do teraz. Anne ma
piękne rude włosy sięgające do łopatek, szmaragdowe oczy i malinowe usta. Jej
długie nogi sięgają aż do księżyca. Można powiedzieć, że Anne wygląda jak bogini.
Gwendolyn nigdy nie
narzekała na swoją urodę, długie i kręcone włosy do pasa i bursztynowo szare
oczy dodawały jej uroku i podobno ma uroczy, malutki nos który przyciąga wzrok.
Ma też dobrą figurę, pomimo, że je tony pizzy. Wiele dziewczyn mogłoby jej
tylko pozazdrościć. Jednak Anne miała w sobie coś takiego, co Gwendolyn trudno
by było osiągnąć. Każdy krok który stawiała, jakby był przemyślany i
dopracowany, w każdym calu, nigdy się nie garbiła, nigdy nie bekała. Jej
mundurek wyglądał na niej wspaniale, a na kimkolwiek innym- na pewno nie tak.
Pociągnęła Anne za rękę i
poszły na szkolne boisko. Cała placówka była otoczona wysokim ceglanym płotem,
prawdopodobnie z przed 300 lat, tak samo stary jak ta szkoła. W Plymouth
znajdowało się dużo takich budynków.
- Cześć dziewczyny! –
krzyknął Jack z końca boiska i zaczął biec w ich stronę. – Jak leci? – Jack’a
znają od podstawówki. Jest on szkolną gwiazdą gry w koszykówkę. Ma złociste
włosy i ciemne oczy. No i oczywiście jest bardzo umięśniony. Pomimo tego jak
bardzo jest adorowany, woda sodowa nie uderzyła mu do głowy i nadal jest dobrym
kumplem z klasy maturalnej, który zawsze pomoże i rozbawi.
- Nudzimy się strasznie.
– zaczęła Anne. – Jest taka ładna pogoda, więc może później się zerwiemy i
pójdziemy na plaże?
- Z chęcią bym z wami
poszedł, ale mam dzisiaj kilka testów, których nie mogę zawalić, więc może
innym razem. – westchnął, po czym dokładnie przyjrzał się Gwenny. – Młoda, co się dzieje? Jesteś blada jak
ściana!
- Po prostu głowa mnie
boli. – bardzo by chciała, żeby to była prawda, było jej niedobrze ze strachu,
jej największym pragnieniem w tej chwili, był 3 października. - W takim razie zrobimy sobie wagary we dwie
Anne, bo ja nie dam rady wysiedzieć tu do południa. – skinęła głową, wyraźnie ucieszona.
- Jack, Trevor czeka na
ciebie na łączniku, ma jakiś nowy interes. – Milesa poznały kilka
tygodni temu na imprezie u Jacka i zrobił całkiem dobre wrażenie, chłopak
uśmiechnął na widok Anne i Gwenny. – Cześć, co słychać?
- Nic nowego. Chyba
ostatnio często odwiedzałeś siłownie, co? – Anne pokazała w uśmiechu rząd
białych zębów, złapała Milesa za ramię, a ten skinął głową.
- Robię to dla ciebie słońce. – oboje się
zaśmiali, blondyn spojrzał na zegarek. – Na nas już czas, do zobaczenia.
Pomachały im i po chwili
zniknęli za drzwiami prowadzącymi na łącznik.
Ucieczka ze szkoły,
szczególnie w środku lekcji nie była łatwa. Przekonały się o tym, napotykając
na swojej drodze dyżurnego- Gabe'a, przyjętego kilka dni temu na okres próbny.
Na oko mężczyzna miał około 50-60 lat, jego długa siwa broda, czarno-szare oczy i
ciemno-zielony kombinezon, poplamiony różnymi maziami wspaniale komponował się
z wnętrzem szkoły. Kamienne ściany tak jak i podłoga, pękający sufit, stare
obrazy postaci, o których Gwenny nie miała pojęcia, kryształowe żyrandole i
nieszczelne mozaikowe okna, przepuszczające nieprzyjemny wiatr razem z Gabe'm
nadawał wnętrzu nastroju jak z najgorszego horroru.
- Nie chcecie uciec, a
jednak nie ma was teraz na lekcji, więc gdzie się wybieracie? - zapytał po raz
kolejny chrapliwym głosem, sprawiał on, że aż włosy jeżyły się na głowie.
- Mamy teraz... - Anne
nie miała już żadnej wymówki, którą mogłaby zadowolić dyżurnego, więc tylko
pomamrotała coś pod nosem i Gwenny zrozumiała, że się poddała. Spojrzała
ponownie na Gabe'a i coś ją zaniepokoiło. Cofnęła się o kilka małych kroczków i
przeszła jej przez głowę myśl, że powinna przed nim jak najszybciej zwiewać.
Nagle światło na łączniku
zgasło, zrobiło się ciemno. Co prawda był dzień, jednak mozaikowe okna nie
przepuszczały światła właściwie w ogóle. Oddech Gwendolyn przyśpieszył, oblała
się potem. Nie widziała nic po za niewyraźnymi konturami Gabe'a i Anne.
- Gwenny... - wyszeptała
rudowłosa i nagle zniknęła.
Dziewczyna nie zdążyła
krzyknąć, bo po chwili dostała twardym metalowym kijem od szczotki w głowę i
osunęła się po ścianie. Oczy zaczęły ją piec od łez. Poczuła jak pomarszczone
ręce Gabe'a dotykają jej policzków, szyi i później schodzą coraz niżej. Chciała
się odsunąć, ale byłą przyciśnięta ohydnym i wielkim cielskiem dyżurnego. To
trwało zaledwie minutę.
Ktoś zbliżał się w ich
stronę podczas gdy Gabe usiłował podnieść wyrywającą się dziewczynę. Mężczyzna
ponownie ją uderzył i po jej szczęce przeszedł nieprzyjemny prąd. Łzy spłynęły
po jej policzkach.
- Odsuń się od niej, a
nic ci nie zrobię! - krzyknął nieznajomy jej głos. Gabe tylko się roześmiał i
wtedy rozpoczęła się bójka. Gwendolyn chciała uciec ale była tak przerażona, że
nawet nie wiedziała w którą stronę. Siedziała skulona pod ścianą, krzycząc
najgłośniej jak się da. Nikt nie przybiegł. Jak to możliwe, że nikt nie
usłyszał jej wołania?
Kolejne dwie minuty bójki
powaliły Gabe'a na ziemię. Światła się zapaliły. Jej oczom ukazał się blondyn o
niesamowicie niebieskich oczach. Był wysoki, dobrze zbudowany. Czarna koszulka
i skórzana kurtka nadały mu charakteru. Był tak doskonały, jego obraz utkwił w jej głowie i bacznie studiowała każdą część jego ciała.
- Dobrze się czujesz? Nazywam się Eric. Pod szkołą powinno już być pogotowie i policja. Chodź, jesteś już bezpieczna. Zaprowadzę cię. - Gwendolyn skinęła tylko głową, ale nie zdążyli wyjść, bo na korytarzu byli już policjanci i sanitariusze.
- Dobrze się czujesz? Nazywam się Eric. Pod szkołą powinno już być pogotowie i policja. Chodź, jesteś już bezpieczna. Zaprowadzę cię. - Gwendolyn skinęła tylko głową, ale nie zdążyli wyjść, bo na korytarzu byli już policjanci i sanitariusze.
- Gdzie on jest? - krzyknął
jeden z nich. Eric odwrócił się, jego oczy rozszerzyły się, gdy nie zobaczył
Gabe'a. Podniósł się i z całej siły kopnął w ścianę.
Dziewczyna się
wzdrygnęła. Do oczu znów napłynęły jej łzy. Eric i reszta policjantów wyszła
przed budynek. Nie zdążyła mu nawet podziękować. Jeden z sanitariuszy kucnął
obok niej i zaczął jej zadawać wiele pytań. Czy ją uderzył? Czy coś ją boli?
Czy może iść o własnych siłach? Ale ona nadal była jak zahipnotyzowana. To było
to coś dziwnego co musiało się wydarzyć. Jak co roku w jej urodziny.