15 stycznia 2013

Prolog




   Wkrótce przeznaczenie się wypełni, Azkiel - niegdyś przywódca Serafinów, po upadku - sługa zła. Dokona wyboru, legiony boskie lub nieliczne zastępy szatana - Semyazza. Po upływie 1810 lat, Azkiel zostanie wezwany, z powrotem stanie przed sądem najwyższym. Bogiem. Tak Tron zdecydował, lecz… Anielska hierarchia liczy na zbawienie, którego nie da król niebios. Azkiel to potępiona przez każde stworzenie niebieskie zła postać, mająca na celu rozszerzanie mroku i bólu, mająca na celu opętanie świata, pod przewodnictwem szatana. Merkawa, Kyriotetes, Exousiai nie liczą na powodzenie w tej sprawie. Zsyłają na ziemie niezwykle niebiańskie stworzenie, które uratuje ich królestwo przed czarną mocą, wiecznym ogniem, śmiercią wszechświata. Tron musiał tak postąpić, nie mogli sprzeciwić się całej radzie. Przepowiednie powiadają, że Tron zdecydował tak, by dać szanse Azkielowi na odkupienie grzechów, powód nie jest nikomu znany. Bóg się nie sprzeciwił. Każdy czeka na zbawienie, na cud, na niebieskie światło, niech wypełni ono serce każdego Upadłego.

Księga II, zapiski Michaela, fragment, 200 r.n.e. 2 października

   Caduto sorgono. Boskie zastępy wariują, zostało 17 lat do wypełnienia się przepowiedni. Tysiące, setki tysiące aniołów przeszło na złą stronę. Niezwykłe niebiańskie stworzenie się nie pojawiło, nie ma zbawienia. Nadchodzi wojna. Wojna, której nic nie powstrzyma.

Księga III, zapiski Michaela, fragment, 1993 r.n.e. 2 października

Cała reszta 3 ksiąg uległa zniszczeniu.

Teraźniejszość, 2 październik, 2009

  - Wszystkiego najlepszego! - rudowłosa dziewczyna rzuciła się na Gwendolyn z takim rozpędem, że ta ledwo utrzymała równowagę, posłała Anne spojrzenie, dające jej do zrozumienia, że lepiej by w tej chwili się zamknęła, niż później przesiedziała całą pierwszą lekcje, w toalecie zmywając ze szkolnego mundurka jogurt pitny, który właśnie trzymała w dłoni. 
   - Przepraszam! Wiem, że mówiłaś mi, żeby ten dzień był zwyczajny jak każdy inny, ale nie mogłam się powstrzymać. Kupiłam ci malutki prezent, ale myślę, że naprawdę ci się spodoba, dam ci go po szkole. - powiedziała, po czym objęła przyjaciółkę ramieniem. - I nie zamartwiaj się już tak! 
   Ale jak miała się nie zamartwiać? 2 października każdego roku były najgorszymi dniami w jej życiu. Znowu to przeczucie, że coś się stanie, bo zawsze coś się działo. Wypadek samochodowy, śmierć jej babci, poronienie jej matki.
  Na szczęście miała kogoś, kto pomógł jej z tym wszystkim sobie poradzić. Anne była o rok starsza od Gwendolyn,  Poznały się w podstawówce, na szkolnym konkursie biologicznym, kiedy to obie podawały sobie złe odpowiedzi. Kilka tygodni po ich wojnie, nagle stały się koleżankami, a później przyjaciółkami. I tak jest do teraz. Anne ma piękne rude włosy sięgające do łopatek, szmaragdowe oczy i malinowe usta. Jej długie nogi sięgają aż do księżyca. Można powiedzieć, że Anne wygląda jak bogini.
   Gwendolyn nigdy nie narzekała na swoją urodę, długie i kręcone włosy do pasa i bursztynowo szare oczy dodawały jej uroku i podobno ma uroczy, malutki nos który przyciąga wzrok. Ma też dobrą figurę, pomimo, że je tony pizzy. Wiele dziewczyn mogłoby jej tylko pozazdrościć. Jednak Anne miała w sobie coś takiego, co Gwendolyn trudno by było osiągnąć. Każdy krok który stawiała, jakby był przemyślany i dopracowany, w każdym calu, nigdy się nie garbiła, nigdy nie bekała. Jej mundurek wyglądał na niej wspaniale, a na kimkolwiek innym- na pewno nie tak.
   Pociągnęła Anne za rękę i poszły na szkolne boisko. Cała placówka była otoczona wysokim ceglanym płotem, prawdopodobnie z przed 300 lat, tak samo stary jak ta szkoła. W Plymouth znajdowało się dużo takich budynków.
   - Cześć dziewczyny! – krzyknął Jack z końca boiska i zaczął biec w ich stronę. – Jak leci? – Jack’a znają od podstawówki. Jest on szkolną gwiazdą gry w koszykówkę. Ma złociste włosy i ciemne oczy. No i oczywiście jest bardzo umięśniony. Pomimo tego jak bardzo jest adorowany, woda sodowa nie uderzyła mu do głowy i nadal jest dobrym kumplem z klasy maturalnej, który zawsze pomoże i rozbawi.
   - Nudzimy się strasznie. – zaczęła Anne. – Jest taka ładna pogoda, więc może później się zerwiemy i pójdziemy na plaże?
   - Z chęcią bym z wami poszedł, ale mam dzisiaj kilka testów, których nie mogę zawalić, więc może innym razem. – westchnął, po czym dokładnie przyjrzał się Gwenny.  – Młoda, co się dzieje? Jesteś blada jak ściana!
   - Po prostu głowa mnie boli. – bardzo by chciała, żeby to była prawda, było jej niedobrze ze strachu, jej największym pragnieniem w tej chwili, był 3 października. -  W takim razie zrobimy sobie wagary we dwie Anne, bo ja nie dam rady wysiedzieć tu do południa.  – skinęła głową, wyraźnie ucieszona.
   - Jack, Trevor czeka na ciebie na łączniku, ma jakiś nowy interes. – Milesa poznały kilka tygodni temu na imprezie u Jacka i zrobił całkiem dobre wrażenie, chłopak uśmiechnął na widok Anne i Gwenny. – Cześć, co słychać?
   - Nic nowego. Chyba ostatnio często odwiedzałeś siłownie, co? – Anne pokazała w uśmiechu rząd białych zębów, złapała Milesa za ramię, a ten skinął głową.
   - Robię to dla ciebie słońce. – oboje się zaśmiali, blondyn spojrzał na zegarek. – Na nas już czas, do zobaczenia.
    Pomachały im i po chwili zniknęli za drzwiami prowadzącymi na łącznik.
    Ucieczka ze szkoły, szczególnie w środku lekcji nie była łatwa. Przekonały się o tym, napotykając na swojej drodze dyżurnego- Gabe'a, przyjętego kilka dni temu na okres próbny. Na oko mężczyzna miał około 50-60 lat, jego długa siwa broda, czarno-szare oczy i ciemno-zielony kombinezon, poplamiony różnymi maziami wspaniale komponował się z wnętrzem szkoły. Kamienne ściany tak jak i podłoga, pękający sufit, stare obrazy postaci, o których Gwenny nie miała pojęcia, kryształowe żyrandole i nieszczelne mozaikowe okna, przepuszczające nieprzyjemny wiatr razem z Gabe'm nadawał wnętrzu nastroju jak z najgorszego horroru.
   - Nie chcecie uciec, a jednak nie ma was teraz na lekcji, więc gdzie się wybieracie? - zapytał po raz kolejny chrapliwym głosem, sprawiał on, że aż włosy jeżyły się na głowie.
   - Mamy teraz... - Anne nie miała już żadnej wymówki, którą mogłaby zadowolić dyżurnego, więc tylko pomamrotała coś pod nosem i Gwenny zrozumiała, że się poddała. Spojrzała ponownie na Gabe'a i coś ją zaniepokoiło. Cofnęła się o kilka małych kroczków i przeszła jej przez głowę myśl, że powinna przed nim jak najszybciej zwiewać.
   Nagle światło na łączniku zgasło, zrobiło się ciemno. Co prawda był dzień, jednak mozaikowe okna nie przepuszczały światła właściwie w ogóle. Oddech Gwendolyn przyśpieszył, oblała się potem. Nie widziała nic po za niewyraźnymi konturami Gabe'a i Anne.
   - Gwenny... - wyszeptała rudowłosa i nagle zniknęła.
   Dziewczyna nie zdążyła krzyknąć, bo po chwili dostała twardym metalowym kijem od szczotki w głowę i osunęła się po ścianie. Oczy zaczęły ją piec od łez. Poczuła jak pomarszczone ręce Gabe'a dotykają jej policzków, szyi i później schodzą coraz niżej. Chciała się odsunąć, ale byłą przyciśnięta ohydnym i wielkim cielskiem dyżurnego. To trwało zaledwie minutę.
   Ktoś zbliżał się w ich stronę podczas gdy Gabe usiłował podnieść wyrywającą się dziewczynę. Mężczyzna ponownie ją uderzył i po jej szczęce przeszedł nieprzyjemny prąd. Łzy spłynęły po jej policzkach.
   - Odsuń się od niej, a nic ci nie zrobię! - krzyknął nieznajomy jej głos. Gabe tylko się roześmiał i wtedy rozpoczęła się bójka. Gwendolyn chciała uciec ale była tak przerażona, że nawet nie wiedziała w którą stronę. Siedziała skulona pod ścianą, krzycząc najgłośniej jak się da. Nikt nie przybiegł. Jak to możliwe, że nikt nie usłyszał jej wołania?
   Kolejne dwie minuty bójki powaliły Gabe'a na ziemię. Światła się zapaliły. Jej oczom ukazał się blondyn o niesamowicie niebieskich oczach. Był wysoki, dobrze zbudowany. Czarna koszulka  i skórzana kurtka nadały mu charakteru. Był tak doskonały, jego obraz utkwił w jej głowie i bacznie studiowała każdą część jego ciała. 
   - Dobrze się czujesz? Nazywam się Eric. Pod szkołą powinno już być pogotowie i policja. Chodź, jesteś już bezpieczna. Zaprowadzę cię. - Gwendolyn skinęła tylko głową, ale nie zdążyli wyjść, bo na korytarzu byli już policjanci i sanitariusze.
   - Gdzie on jest? - krzyknął jeden z nich. Eric odwrócił się, jego oczy rozszerzyły się, gdy nie zobaczył Gabe'a. Podniósł się i z całej siły kopnął w ścianę.
   Dziewczyna się wzdrygnęła. Do oczu znów napłynęły jej łzy. Eric i reszta policjantów wyszła przed budynek. Nie zdążyła mu nawet podziękować. Jeden z sanitariuszy kucnął obok niej i zaczął jej zadawać wiele pytań. Czy ją uderzył? Czy coś ją boli? Czy może iść o własnych siłach? Ale ona nadal była jak zahipnotyzowana. To było to coś dziwnego co musiało się wydarzyć. Jak co roku w jej urodziny.